Ostatni raz widziałem Morgensterna w maju tego roku. Spacerował z Konwickim pewnego sobotniego poranka Krakowskim Przedmieściem. Dwóch szarych, przygarbionych dziadków, których rozkrzyczany, kolorowy tłum zepchnął do ściany. Przeszedłem jak anonimowy przechodzień. Ulica, spacer, to nie był czas i miejsce. Wróciłem. „Przepraszam, że tak napadam na ulicy, ale chciałem powiedzieć, że bardzo się cieszę z tego spotkania. Chciałbym uścisnąć dłoń i podziękować.” Morgenstern się uśmiechnął i zaczął przedstawiać mi Konwickiego. Nie musiał. „Zaczytałem się ostatnio w pana książce: Kompleks Polski.” Tego dnia jak na złość nie miałem jej przy sobie. Konwicki zachrypionym głosem powiedział do mnie coś niezrozumiałego, Morgenstern się tylko uśmiechał. Nie chciałem dalej przeciągać. „Miło Panów widzieć, nie będę zabierał czasu, do widzenia.” Pożegnałem i odszedłem.
Jak trudno mi znaleźć słowa, które w takiej sytuacji nie brzmiałyby płasko.
Dobrze że wróciłeś.Dziękuję że powiedziałeś parę słów, na które większość z nas nie ma okazji, a być może dla nich są ( były) najlepszym dowodem potwierdzającym wartość ich pracy,cenniejszym niż niejedna nagroda oficjalna.
Bardzo Ci dziękuję, że podzieliłeś się tym z nami. Szkoda, że nie usłyszałeś co powiedział Tadeusz Konwicki ale mam nadzieję ( i tego Ci życzę ) abyś go jeszcze spotkał :)